Z dniem 15 września br. abp metropolita poznański powołał na stanowisko moderatora diecezjalnego Ruchu Światło-Życie ks. Adama Skocińskiego. Kim jest, skąd pochodzi, czym się interesuje i jakie ma pomysły na Oazę? Prezentujemy wywiad z nowym moderatorem.
DKS, Kamila i Krzysztof Sawiccy: Prosimy powiedzieć coś o sobie.
ks. Adam Skociński: Pochodzę z parafii pw. św. Marcina w Swarzędzu, cała moja rodzina pochodzi z Mazowsza, ale ja już urodziłem się tutaj, w Poznaniu na Lutyckiej i wszelkie maniery mam już poznańskie. Jak pojadę do rodziny, to od razu słyszą, że jestem poznaniakiem, czuję się poznaniakiem, swarzędzaninem. Szkołę podstawową skończyłem w Swarzędzu, a do liceum chodziłem w Poznaniu. Do liceum dojeżdżałem i to może być ważne, jeśli chodzi o rozeznanie powołania. Lubiłem iść pieszo z ronda Śródka na plac Bernardyński, bo raz – nie chciałem się tłoczyć w tramwajach, a druga sprawa – lubiłem przechodzić koło katedry, ponieważ już wtedy, w trzeciej/czwartej klasie, zaczynał się powoli drugi etap mojego życia.
Mógłbym wyróżnić 4 etapy. Pierwszy etap zwykłem nazywać nietypowo: BMW E36. Nazwałem tak ten etap już z perspektywy czasu. To był czas, kiedy słuchałem muzyki dance, house, muzyki dyskotekowej. I wierzyłem, że jeśli będę miał BMW E36 325i cabrio z hardtopem i beżową skórą, to wtedy będę szczęśliwym człowiekiem. Wierzyłem, że to jest mój największy problem, że nie mam takiego BMW, że nie wygrałem w Totka, no i że takie BMW to byłoby źródło szczęścia i taka była moja wizja zbawienia. Dopiero przypadkiem, chyba to było w M1, z kolegą przesłuchiwaliśmy różne płyty i trafiłem na płytę Bacha. Tę najbardziej popularną, Toccata i fuga d-moll (BWV 565, bo jest jeszcze druga d-moll – dorycka). I tak sobie posłuchałem tego i pomyślałem: chciałbym się tego nauczyć grać. No i się nauczyłem. Dwa lata mi to zajęło, ale się nauczyłem. Organista miejscowy mi pomógł, bo zupełnie samemu by było ciężko. Zacząłem odkrywać jednocześnie nowe perspektywy, zupełnie inny sposób myślenia. To był pierwszy moment powołania, może trudno powiedzieć, że to już było powołanie, ale pierwszy taki poważny impuls przemiany myślenia. Pochodzę z rodziny bardzo wierzącej, więc gdzieś ta ewentualność zostania księdzem zawsze była, ale kolejny taki impuls był w klubie Galaxy. Na Starym Rynku była taka dyskoteka. Kiedyś przed północą tak mocno dotarło do mnie, że to wszystko co „światowe” jest bardzo liche. Choć wszystko (dziewczyny, muzyka i wszystko związane z imprezowaniem) jest pociągające to jeśli ma być źródłem szczęścia – ja jednak szukam czegoś innego.
I w tym momencie zaczął się drugi etap mojego życia. Nazywam go etapem katedr, bo zacząłem się wtedy fascynować katedrami gotyckimi i architekturą. Wtedy – powiedzmy w czwartej klasie – zacząłem uświadamiać sobie głos powołania. W trzeciej klasie jeszcze próbowałem uciekać od powołania, zazwyczaj chodząc z koleżankami po pubach. Mieliśmy taką zgraną grupę kilku dziewczyn i z nimi spędzałem większość wolnego czasu)
DKS: Trochę mało kolegów.
AS: No nie było tak źle, aż 7 nas było na 34 osoby w klasie. Idealne proporcje. Wtedy już się zaczęło, już Pan Bóg wzywał, chociaż mnie to w ogóle nie pasowało. Często chodziłem do katedry, bo wtedy tam pan Drozdowicz budował organy katedralne. Lubiłem sobie podpatrywać, jak przebiega budowa. Cały czas towarzyszyła myśl, że może wejdę do seminarium, zapytam się, jakie są warunki przyjęcia, co trzeba zrobić, bo nie miałem o zasadach rekrutacji żadnego pojęcia. Pewnego słonecznego, wiosennego dnia skręciłem w stronę seminarium. Nie wiedziałem, gdzie iść, stwierdziłem, że pewnie do największej bramy, bo jak są duże drzwi, to pewnie tam trzeba pytać. Poszedłem, otworzył mi kleryk, pamiętam okienko na portierni. Teraz wiem, że to furta i kleryk, a wówczas wiedziałem tylko, że „jakiś facet na portierni siedzi. Zapytałem: jakie dokumenty są potrzebne, czy może macie jakieś ulotki? A on odpowiedział: „Tak, proszę bardzo, zapraszam tutaj do palatorium.” Pala.. -co?! O co chodzi? Nie potrafiłem nawet powtórzyć tego słowa. Wszedłem. Nie wiedziałem, czy stać, czy siadać… . Czekam, czekam, w końcu pojawił się ten kleryk, otworzył drzwi i powiedział: „Już, sekundkę, ksiądz prefekt zaraz zejdzie.” Kolejne zaskoczenie: „Jaki prefekt? Ja chciałem tylko ulotkę” – myślałem sobie. I tak odbyła się pierwsza rozmowa z prefektem, księdzem Szymonem Likowskim. Ta rozmowa była dla mnie niezwykła, przebiegała w zaskakujący dla mnie sposób. Nigdy nie sądziłem, że w ten spoób będę na różne pytania odpowiadał. I tak powoli, powoli zmierzało to do rozmowy kwalifikacyjnej. Po egzaminie zacząłem dopiero oficjalnie mówić o swoim wyborze. Bracia byli poinformowani mniej więcej na bieżąco, rodzice dowiedzieli się później, jak już było w postanowione. Aczkolwiek do 14 września sam nie byłem pewny, czy mam być w tym seminarium, czy nie. Byłem pewny 14 września, kiedy drzwi się za mną zamknęły i stwierdziłem, „No jestem w seminarium”. Mimo tego, te pierwsze dwa tygodnie były dla mnie trudne, bo wszystko było nowe, ale kolejne miesiące doprowadziły mnie do fascynacji, jakie to wszystko świetnie zorganizowane, że to wszystko ma sens. Aż do drugiego roku. Drugi rok był troszeczkę kryzysowy w takim znaczeniu, że ciągle nie wiedziałem do końca, czy Pan Bóg chce, żebym ja był tym księdzem, czy nie. Żyło się od dyżuru do dyżuru, trochę zmywania, trochę pracy w ogrodzie, trochę sprzątania, studia, egzaminy, ćwiczenia. I tak z dnia na dzień, a ja wciąż nie wiedziałem, czy mam być księdzem, czy nie. Aż do czasu, jak przyjąłem sutannę i jednocześnie zapisałem się na Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Gdyby był taki plakat: „Seminarium Odnowy w Duchu Świętym, Przyjdź!”, to pewnie bym nie przyszedł, ale zrobili to tak ciekawie, że postawili dużą antyramę, porozwieszali kartki, ładne, pocztowe, i w środku była taka dziwna, szarobura oraz napis: „Która z tych kartek jest inna?”. Mnie to zainteresowało, kto to w ogóle postawił, co to znaczy i dlaczego to tu stoi? Po tygodniu pojawiło się dopowiedzenie do tego plakatu: „Jeśli Twoje życie potrzebuje odnowienia, przyjdź! Seminarium Odnowy w Duchu Świętym”. Stwierdziłem, że nie wiem, czym to jest, ale moje życie potrzebuje odnowienia. Na tym seminarium nie do końca wiedziałem, na czym to wszystko polega, ale w posłuszeństwie pomyślałem: no, Pan Bóg może przez to jakoś zadziała. Wszystko się zmieniło 7 grudnia 2004 roku między godziną 22 a 23, kiedy była modlitwa o wylanie Ducha nade mną. Podchodziłem do tej modlitwy z prostotą nie wiedząc czego się spodziewać. Kolega, kleryk Filip, podszedł wówczas do mnie i zapytał mnie: A o jakie dary będziesz prosił? Powiedziałem: „A o coś trzeba prosić o coś?” „No tak. O charyzmaty”. Nie wiem, a jakie są? To weź sobie otwórz Koryntian, tam masz katalog charyzmatów, to sobie wybierzesz”. Otworzyłem i poczytałem: proroctwa, mówienie językami… wszystkie są fajne; Panie Boże, co mi dasz to przyjmę! Taki charyzmat otrzymałem. Może nie tak, jak jest napisane w Liście do Koryntian, ale to był największy dar, jaki mogłem dostać. Naprawdę. I od tego czasu moje życie się rzeczywiście zmieniło, zacząłem rozumieć, po co jestem w tym seminarium. To był właśnie przełom. Tych przełomów trochę jeszcze było. To był dla mnie bardzo intensywny czas, piękny czas seminarium, aż do święceń.
Po etapie katedr gotyckich był jeszcze etap fascynacji górami – miejscem, gdzie często podziwiamy dzieło Bożego stworzenia. W czasie pielgrzymki do Rzymu z obecnym arcybiskupem łódzkim ks. bp. Markiem Jędraszewskim bardzo mocno dotarło do mnie, że architektura katedr, kościołów, to wszystko są pięknie poukładane kamienie. Piękne, ale tylko kamienie, jeśli nie ma czegoś głębiej. Zrozumiałem, że człowiek przez katedry tak naprawdę naśladuje akt stwórczy Boga, czyli kontynuuje akt stwórczy Boga, przez udział w stwarzaniu.
I tak się zaczął kolejny etap – oblicza Bożego. Nagle wszędzie zacząłem szukać oblicza Bożego, choćby w tekstach biblijnych, i tak przez rok cały. Trafiłem na książkę pt.: „Oblicze Boże” o tzw. Chuście Weroniki. I wszędzie szukałem, wszędzie widziałem oblicze Boże, nagle w kazaniach wszyscy zaczęli mówić o Bożym obliczu. Nigdy wcześniej nie zwracałem na to uwagi. W Piśmie Świętym zakreślałem sobie fragmenty, które mówią o obliczu Bożym.
Gdy przyjechaliśmy na rekolekcje przed święceniami diakonatu, o. Damian (obecnie biskup pomocniczy) pierwsze co powiedział, to żeby znaleźć sobie jakieś miejsce, gdzie człowiek się dobrze czuje. Rekolekcje odbywały się w klasztorze franciszkanów w Woźnikach. Pierwszy raz tam byłem. Poszedłem na chór. Przynajmniej zobaczę organy – pomyślałem. Rozsunąłem barierki a przed moimi oczami od razu ukazał się wizerunek Pana Jezusa i napis „patrz na Oblicze Cheystusa”. To była pierwsza informacja, a druga informacja – rekolekcjonista zaproponował, żeby każdego wieczoru towarzyszył nam jakiś obraz przedstawiający oblicze Pana Jezusa. I tak kończyliśmy każdy dzień – medytacją Oblicza Chrystusa. Niesamowite rzeczy. Może nieprawdopodobne, ale tak było.
DKS: Jakie są Księdza związki z Oazą, jak ks. do Oazy trafił?
AS: O Oazie słyszałem nieraz przed święceniami, ale bliższy kontakt z Oazą zaczął się, gdy ks. Artur Andrzejewski poprosił mnie, chyba tuż po święceniach, a może jeszcze przed, bym w ramach zastępstw poprowadził oazę. Nie wiem, czy chodziło konkretnie o rekolekcje w Morągu, teraz trudno już mi sobie przypomnieć. Stwierdziłem: czemu nie? Jak potrzeba, to gdzie mnie wyślą, tam pojadę. Mnie to bez różnicy. I tak pojechałem na pierwsze rekolekcje oazowe. Jako kleryk jeździłem na różne wyjazdy i najlepsza z tego wszystkiego była Oaza. Nawet nie chodzi o „udanie się” rekolekcji, bo oczywiście niektóre były udane, zawiązały się piękne relacje, niektóre trwają do dzisiaj, ale jednak formacja oazowa przedstawia zupełnie inny poziom. Poziom, który daje pewną ciągłość, dobry start. Fundament, który łączy się jednocześnie z duszpasterstwem w parafii. Zobaczyłem, że to jest dobry kierunek. Oczywiście nie jedyna droga do zbawienia, ale dobre narzędzie, które warto wykorzystać. To był początek mojej współpracy z Oazą i posługi w Oazie. Starałem się co roku, o ile było to możliwe, jechać i prowadzić jakieś rekolekcje oazowe.
DKS: Jak Ksiądz przyjął decyzję ks. Abpa o byciu moderatorem? Czy było to zaskoczenie?
AS: Powiedziałem ks. bp., że widzę plusy i minusy. Plusem na pewno jest to, że widzę, w oazie szansę. Oczywiście trudno, żeby organizować coś, w co się nie wierzy. To był argument „za”. Minusem może było to, że to były moje pierwsze kroki w braniu odpowiedzialności za taką rzeszę ludzi i rozbudowane struktury, które muszę, zwłaszcza na początku, bardzo dobrze poznać. Był jakiś trud w podejmowaniu decyzji, aczkolwiek poddałem się rozeznaniu Kościoła. Powiedziałem, że pewnie lepiej, żeby ktoś bardziej zorganizowany i z większymi talentami podjął się tej posługi, ale do decyzji się dostosuję. Kilka dni później było spotkanie duszpasterzy młodzieży i tam ks. bp powiedział, że decyzja zapadła. To była jeszcze informacja nieoficjalna, ale już wtedy zacząłem się mocniej przyglądać Oazie.
DKS: Jakie jest ks. dotychczasowe doświadczenie duszpasterskie?
AS: Pierwsze praktyki kleryckie miałem w Grodzisku Wlkp. w parafii farnej pw. św. Jadwigi Śląskiej. To było pierwsze zetknięcie się z duszpasterstwem młodzieży i szkołą, bardzo pozytywne spotkanie, z niektórymi nawet do dzisiaj utrzymuję kontakt. Kolejne, bardziej poważne doświadczenie, to praktyka diakońska w Mosinie. Jako diakon pomagałem w różnych sprawach, także w posługach sakramentalnych, które mogłem sprawować po pierwszym stopniu święceń – chrzty, pogrzeby. Trudne posługi, w których człowiek spotyka się z ludźmi w bardzo newralgicznym momencie ich życia. W przypadku ślubu okoliczności są radosne, ale też poważne; w momencie zgłaszania pogrzebu – smutne, trudne, i przez to bardzo ważne. Miałem spotkania z bierzmowanymi, była współpraca z siostrami, którą sobie zawsze cenię. W Mosinie swój dom mają Uczennice Krzyża i bardzo angażują się w parafię. Później już jako wikariusz, po święceniach, posługiwałem w Gostyniu. Tam próbowałem zorganizować spotkanie z młodzieżą, dałem ogłoszenie, przygotowałem się do tego spotkania. Nie było jeszcze wtedy salki typowo młodzieżowej, więc starałem się ogarnąć salkę, która była na stanie. Przygotowałem ją, kupiłem różne słodycze, żeby było co jeść, przygotowałem projektor i specjalną prezentację. Na spotkanie nie przyszedł nikt, po prostu nikt. Trudny początek. Zacząłem więc szukać chętnych w szkole, przez uczniów. Miałem wtedy bardzo dużo godzin w szkole, co akurat było błogosławieństwem, bo mogłem poznać wielu ludzi, uczniów, rodziców. I tak powolutku, uzbierała się grupka, która ciągle tam jest, do dzisiaj. W Gostyniu nauczyłem się bardzo dużo spraw związanych z sakramentami, np. posługi konfesjonału. Zawsze bardzo wysoko stawiam spowiedź, widzę, że to jest ogromna sprawa, bo Pan Bóg przez sakrament pokuty działa bezpośrednio na człowieka. Tego uczyłem się w Gostyniu. Także bycia z ludźmi, spraw biurowych. Bardzo ważna rzecz, biuro parafialne, choć nie zawsze łatwa, często jest to sprawa trudna i tego też się uczyłem w Gostyniu, jak tych ludzi podjąć, żeby widzieli we mnie pasterza, a nie urzędnika. No i wreszcie Podolany, parafia Matki Bożej Pocieszenia. Zupełnie inna parafia, zupełnie inny charakter. Parafia większa, bardziej rozbudowana. Zastałem w niej bardzo dużo grup duszpasterskich, dużo zaangażowanej młodzieży. Trzeba było się całkowicie przestawić na inny sposób funkcjonowania. Cały czas uczę się od ks. proboszcza Rafała Pierzchały, jak nawiązywać i pielęgnować relacje z ludźmi. Od poprzedniego proboszcza, ks. dziekana Jacka Stawika, nauczyłem się za to bardzo dużo, w jaki sposób podchodzić do liturgii, uczyłem się osobistej troski o kościół, paramenta liturgiczne, księgi liturgiczne, konsekwencję w znakach liturgicznych, żeby przez liturgię prowadzić ludzi. To jest ogromne narzędzie, podstawowe narzędzie, gdzie stajemy się Kościołem. To trzeba docenić. Trzeba nam zadbać, żeby homilie zawsze były przygotowane, czy kazania w ciągu tygodnia. Robiliśmy takie cykle kazań. W poniedziałek wieczorem zawsze była nowenna do Ducha Świętego – odprawiał ją Ksiądz Proboszcz. W piątek ja zawsze miałem nowenny do Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz kazanie. W ten sposób można było podejmować różne cykle. Np. rodzaje sumienia i choroby sumienia. Ksiądz Proboszcz miał cykl kazań o kazaniu na górze. Są ludzie, którzy przychodzą na tę nowennę do Ducha Św., są tacy, którzy przychodzą w piątki Piękna okazja do katechezy dorosłych. W nowej parafii – nowa szkoła. Na początku musiałem się wszystkiego znowu uczyć, od nowa. Wszystko, co dobre, przychodzi z trudem, i cieszę się, że tyle dobra udało się zrobić, przynajmniej, jak na moją miarę. Moja szkoła to Zespół Szkół Elektrycznych na Ogrodach. Przywiązałem się już do uczniów, i zależy mi też na tych nauczycielach, na całym gronie pedagogicznym, bardzo sobie cenię współpracę z dyrekcją. Pierwszy raz na koniec poprzedniego roku szkolnego zrobiliśmy taki festyn wraz z dyrekcją, połączony z mszą na boisku szkolnym. Potem był grill i różne konkursy, myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
DKS: Jakie są księdza pasje i hobby?
AS: Jestem człowiekiem, który lubi bardziej wiedzieć, niż nie wiedzieć. Wiele rzeczy mnie interesuje. Dosyć łatwo się zarażam różnymi pasjami. Na pewno taką pasją zawsze była przyroda i zwierzęta. Jak skończyłem podstawówkę, zanim poszedłem do liceum, była organizowana przez pana dra Śmiłowskiego Szkoła Hodowli Dzikich Zwierząt. Gromadziła ona studentów zootechniki. Były zajęcia teoretyczne i praktyczne. Uczyli, jaki kąt nachylenia powinna mieć fosa u żyrafy, jaki powinien być odstęp ogrodzenia od tej fosy, że zebra musi mieć na fosie takie żebrowania, tudzież wystające kamienie, bo inaczej nie jest w stanie się utrzymać i zginie. Takie bardzo praktyczne uwagi jeśli chodzi o hodowlę dzikich zwierząt. Zwierzęta zawsze mnie fascynowały i było to jakąś moją pasją. Do dzisiaj bardzo lubię wszystko, co ze zwierzętami i przyrodą jest związane. No bo wśród tych studentów jedyny byłem po podstawówce, jeszcze przed liceum, młodszy był tylko mój brat, bo razem tę szkołę kończyliśmy i to było piękne doświadczenie. Kolejne pasja to na pewno muzyka. Rozumienie muzyki rozwijało się wraz z moim pojmowaniem rzeczywistości i siebie samego. Lubiłem muzykę organową, próbowałem nawet coś tam grać na organach. Jest to fascynujący instrument. Pozostałem na etapie samouka. Niestety, nigdy nie nauczyłem się dobrze grać, czego bardzo żałuję, zwłaszcza kiedy usłyszę jakąś świetną interpretację. Do dzisiaj szukam utworu Franciszka Liszta – Preludium i Fuga na temat Bacha granej przez Eberharda Krausa. Jego interpretacja była po prostu niemożliwa. On niesamowicie gra, używając wszystkich elementów ekspresyjnych (szafy ekspresyjnej i crescendo) niesamowicie. Kolejna pasja, dosyć naturalna, choć nie u wszystkich mężczyzn występuje – motoryzacja. To hobby zawsze było mi bliskie, choć teraz już nie jestem na bieżąco, bo nie mam na to czasu. Zawsze, kiedy pojawi się jakaś ciekawostka, to jestem zainteresowany. Kiedyś szedłem „po kolędzie” i okazało się, że jeden z parafian miał samochód z silnikiem Wankla. Nie mogłem sobie podarować, żeby nie obejrzeć tego silnika. Zawsze mnie to fascynowało, jak to działa w ogóle. Niepojęte, jak to wszystko jest złożone. Silnik Wankla, jeden cylinder i tłok rotacyjny! Kolejna pasja to lotnictwo, zawsze mnie to fascynowało, jak samoloty latają. Potrafię z ziemi, z kilometra, odróżnić boeinga 737 wersję 700 od 400, albo czym się różni Boeing 777 od na przykład bardzo podobnego Airbusa A330. Jakoś tak łatwo mi wchodzą te informacje.
DKS: Jest białe, ma skrzydła i leci.
AS: To jest cecha wspólna, ale są też między nimi drobne różnice, np.: różnią się końcówkami skrzydeł, tzw. wingletami. B777 ich nie ma, a A330 tak. B777 ma wózek 6-kołowy, a A330 4-kołowy. No i tak…
DKS: W sensie podwozie?
AS: Tak, podwozie. Miałem też okazję poznać ludzi, którzy interesują się bronią palną. Sam nie strzelam, ale raz bierzmowanych zabrałem na strzelnicę, aby pod okiem instruktora postrzelali. Takie ciekawe doświadczenie, jak to wszystko działa. Niektórzy się boją, uważają, że nie powinno się mieć do czynienia z narzędziem do zabijania, ale ja mam odmienne zdanie. Taki kontakt z bronią pod okiem dobrego instruktora budzi szacunek, że to jest rzeczywiście broń a nie jest zabawka. Człowiek uczy się respektu do życia i śmierci, że czasem przez chwilę nieuwagi można sobie i komuś innemu zrobić krzywdę. I to nie chodzi tylko o broń palną, ale o odpowiedzialność za zdrowie i życie innych. Interesuje mnie też sztuka. Nie znam się na niej, ale lubię piękno. Kiedy byłem na pierwszej rozmowie u ks. dziekana Jacka Stawika, do którego parafii miałem przyjść jako wikariusz, od razu zwróciłem uwagę na obraz, który przedstawiał Świnicę. Od razu mi się spodobał. Jedno z pierwszych pytań, jakie zadałem: Proszę wybaczyć śmiałość, proszę księdza proboszcza. Czy to nie jest Świnica, bo chyba tak wygląda, jak Świnica? I tak zaczęła się rozmowa. Góry! Uwielbiam góry! Tam w górach, gdy szedłem z Kasprowego i wchodziłem na Świnicę, wynurzył się z czarnych chmur szczyt Krywań i wtedy zakochałem się w psalmie 48: „Święta Jego góra, wspaniałe wzniesienie radością jest całej ziemi. Góra Syjon kres północy, stolica wielkiego króla”. Piękny psalm, pięknie też pasował na tę okoliczność. To wszystko było dla mnie ważne. Te wszystkie doświadczenia były dla mnie ważne, chociaż mam świadomość, że one do czegoś prowadzą. Podróże są ważne, podróże kształcą, ale one do czegoś prowadzą. I w tym wszystkim nie można zgubić celu… Potrafię sobie wyobrazić świat bez samolotów, czy bez samochodów, natomiast nie potrafię sobie wyobrazić życia bez Eucharystii i bez spowiadania. To jest dla mnie bardzo szkodliwe. Maksymalnie, przy okazji jakiegoś urlopu, nie spowiadałem 2 tygodnie. I to było dla mnie już trudne doświadczenie.
DKS: Czego oczekuje ksiądz od członków Ruchu?
AS: Ja tylko oczekuję, żebyśmy byli razem, i żebyśmy nie zgubili wspólnie celu. Oaza to nie jest cel, to jest droga, to jest narzędzie, które my odkryliśmy i widzimy w nim wartość. Ta droga prowadzi do Celu, więc warto w nią inwestować, warto rozwijać. Ponieważ nam ten cel już widnieje gdzieś za horyzontem, dzięki Ruchowi Światło-Życie, musimy – ale to nie jest mus zewnętrzny, tylko przymus wewnętrzny – chcieć innych pociągnąć do tego Ruchu. Aby oni też zobaczyli cel. Wielu ludzi nie widzi sensu w swoim życiu, a człowiek potrzebuje celu. Tym się różnimy od zwierząt, że oprócz odpowiednich warunków, temperatury, wilgotności, codziennie odpowiedniej ilości wody, tudzież innych napojów i kalorii, potrzebujemy celu. Potrzebujemy sensu życia. Żebyśmy nie zagubili tego sensu, tego celu, tej drogi do celu, jaką jest Oaza i żebyśmy jak najwięcej ludzi włączali w żywy Kościół, to jest nasze zadanie. Chcę po prostu, żebyśmy byli razem. Ks. Arcybiskup wyznacza jedną osobę, która odpowiada za całość oraz podejmuje odpowiedzialność za ostateczne wybory. Błędne lub trafne, bardziej lub mniej precyzyjne i akuratne do sytuacji, to tak naprawdę wszyscy tworzymy Kościół i każdy jest ważny. Mimo, że jeden element jest bardziej widoczny, a inny mniej, tak jak jedna część ciała jest bardziej widoczna, druga część może mniej. Św. Paweł tak przyrównuje Kościół do ciała ludzkiego, że rzeczywiście trudno sobie wyobrazić Go bez głowy, bez Chrystusa, i tego przede wszystkim nie możemy zagubić. Pewnie bez serca też trudno sobie wyobrazić, ale są jeszcze inne organy, jedne są bardziej widoczne, inne mniej. Wątroby tak za bardzo nie widać, przynajmniej zwykle jej nie widać, ale się bez niej nie przeżyje. Często te elementy, których nie widać, okazują się kluczowe dla funkcjonowania całości. Musimy być razem i współpracować, uczyć się siebie nawzajem. I działać, nie gubiąc celu!