ŁASKA TEGO, KTÓRY JEST

ŁASKA TEGO, KTÓRY JEST.

(doświadczenie Diecezjalnego Adwentowego i Rejonowego Dnia Wspólnoty DK 2014/2015)

Kościół Domowy od lat przeżywa w sobie właściwy sposób rozmaite spotkania wpisane w realizacje jego charyzmatu. Należą do nich między innymi Diecezjalne i Rejonowe Dni Wspólnoty. Stałe części tych zdarzeń są wszystkim dobrze znane, a ich wykonanie bardzo zaprząta uwagę uczestników. W trakcie tych spotkań skupiamy się pilnie na ich schemacie, a przy okazji na sobie i znajomych, których akurat dostrzegamy w grupie przybyłych. Trafiamy na owe Dni rozdarci pomiędzy pędem codzienności a ciekawością, czasem nadzieją, że wydarzy się na nich coś niezwykłego. A kiedy to nie nadchodzi, przebyty czas wkładamy do szuflady z napisem „formacja w DK – zaliczone”. Skądinąd przeczuwamy, że nie wciąż w tym samym schemacie i naszej rutynie kryje się właściwy potencjał tych zdarzeń, sam Bóg. Ale, czy faktycznie chcemy Go tam spotkać?

Ikony

Są takie twarze, na których ręka Boga maluje nieziemski obraz. Twarze Ikony przez które przemawia radosny spokój. Przed nimi zawsze łamie się zdrowy rozsądek i dotychczasowa pewność bytu. Częściej o nich słyszymy, ale zdecydowanie rzadziej – jak twierdzimy – je spotykamy. Czyżby doprawdy były prawdziwym cudem w wielomilionowej wspólnocie ludzi Jezusa?

Myślę raczej o tym, że to my sami nie chcemy ich dostrzec. Często dlatego, że niedowierzamy, aby w naszych wspólnotach, w bliskich nam ludziach z którymi spotykamy się w rytmie kręgów Domowego Kościoła, Pan Bóg działał z tą samą siłą, z jaką przemówił kiedyś do rybaków, celników, nierządnic, do zagubionych i zbyt pewnych swego mędrców spod znaku Nikodema. Wątpiąc w siebie nawzajem, jednocześnie chyba wątpimy w to, aby Bóg był faktycznie wciąż z nami. Blisko. Po prostu w nas. Nie dostrzegamy Ikon, gdyż w ogóle nie jesteśmy otwarci na myśl, że Bóg po prostu jest. Tymczasem…

W czasie Diecezjalnego Adwentowego Dnia Wspólnoty, w kościele parafii pw. Matki Boskiej Bolesnej w Poznaniu, 6 grudnia 2014 roku) tuż przed eucharystią, usiłowałam wybrać sobie dogodne miejsce w ławce. Przechodząc, zobaczyłam w jednej z naw pewnego znajomego, osobowość z jednej z Diakonii DK, nie raz odważnie wpisującej się w sferę publiczną poznańskiej społeczności. Dobrze znana wszystkim postać, dobrze mi znana. Człowiek z DK. Tacy, jak my. Wówczas klęczał samotnie trzymając w ręku Pismo Święte. Zdawać by się mogło, że oto malował się przed moimi oczyma ckliwy obrazek wpisujący się jak ulał w schemat Namiotu Spotkania: milcząca postać, pochylone plecy i głowa, ale wzniesione ręce… Pomyślałam wtedy: „jaka szkoda, że nie wzniósł ich, kiedy obiecał mi już dawno temu zrobić pewną rzecz, a słowa do dziś nie dotrzymał”. Kiedy niepokorny sceptycyzm zamykał moje serce (co piszę bez patosu), od niechcenia (jak wówczas mniemałam) spojrzałam na twarz modlącego się. Niby nic, ale jej wygląd spowolnił na moment moje kroki. Spowolnił i wyciszył myśli. Zobaczyłam spokój i radość Ikony. Obecność Pana. Jednak z tego, co się stało, zdałam sobie sprawę prawie pół roku później, w Kościele parafii pw. Świętej Jadwigi Królowej Polski w Poznaniu-Umultowo. Wówczas to mój sceptycyzm został poddany ponownie próbie.

Jak Nikodem

Z letargu, w jaki być może popadli katolicy z europejskich, sekularyzujących się państw, budzi głos papieża Franciszka. Oto należy troszczyć się o ubogich, ewangelizować i cieszyć się wiarą. Wówczas, na kolejnych Rejonowych Dniach Wspólnoty DK (15 marca 2105 r), budził mnie mądry ton konferencji przygotowanej przez księdza Sylwestra Marca SChr, moderatora rejonowego. Temat rozważań wpisywał się we Franciszkowy apel. Świetnie. Ale jak tu cieszyć się z wiary, skoro tyle w nas różnych wątpliwości? Jak ewangelizować, skoro daleko nam nawet do tych, którzy tak uporczywie na progach naszych domów oferują „cud-broszurki” o rychłym końcu świata? Jak wreszcie pomagać ubogim, gdy w zasadzie trudno ich spotkać (bo przecież nie o ulicznych żebraków tu chodzi)? Apel na miarę czasów, ale życie i tak wymusza sceptycyzm. W dodatku zamiast szybkiej odpowiedzi na powyższe pytania – skomplikowana postać Nikodema, o której opowiadał ks. Marzec. Słuchając, przekładałam ją na własne życie.

Ponoć ów faryzeusz „na każdy temat ma wyrobione zdanie, i tym samym reprezentuje sobą przysłowiową większość”. Pomyślałam, że to nic złego. Przecież nie wypada nie mieć zdania w czasach, kiedy właśnie ono jest w cenie (katolika nie stać dziś na głupotę!), także wtedy, kiedy masz to zdanie, jako reprezentant wierzących. Oprócz tego, nasz ewangeliczny bohater „ciągle jakoś nie może odważyć się w pełni stanąć po stronie Jezusa i wybiera szereg innych argumentów, jak np. obrona tradycyjnych wartości, obrona prawdy historycznej itd. Byle tylko nie przyznać się, że jest wierzącym; mówi, że wierzy, a w rzeczywistości ciągle tego nie wie i nie jest pewien…” Przyszło mi na myśl po tych słowach, że przecież wiara to trudna rzecz. O ile byłaby łatwiejsza, gdyby na przykład Bóg donośnie przemówił do mnie w czasie modlitwy lub stał się widocznym aktywistą w świecie, w którym to określa się go jako milczącego świadka tragicznej historii ludzkości. Albo stawanie po stronie Jezusa. Jakże beztrosko pisze się o takiej projezusowej postawie, kiedy portfel gwarantuje choćby minimalną sytość rodzinie, a mój czas zapełnia praca, dobre znajomości i względne uznanie przyzwoitych ludzi. Ale co wtedy, kiedy dostatek, choćby najmniejszy zostanie zagrożony? Czy wtedy wiara zastąpi mi zwykle ludzkie bezpieczeństwo? Za co więc krytykować tak Nikodema? Przecież to tak, jakby skrytykować wszystkich, którzy jako normalni wierzący idą co niedzielę do kościoła.

Wtedy przypomniałam sobie o „moim” modlącym się znajomym i o tym, co o min pomyślałam, zanim dotarł do mnie spokój jego twarzy. Uprzytomniłam sobie, że dylemat Nikodema nie tkwił w jego potrzebie „wiecznej” asekuracji. Jego problem dotyczył strachu przed pytaniem o prawdę wykraczającą poza każdą prywatną perspektywę. Prawda jaką jest Bóg faktycznie i bez wyjątków zawsze wywołuje zastanowienie, ale i strach przed odpowiedzią. Wygodniej jest więc zamknąć się w swojej mądrości, niż pozwolić, aby nasz osobisty punkt widzenia na dobre stanął pod znakiem zapytania.

Patrząc wtedy na twarz mojego znajomego doznałam przecież łaski. Nie było to przypadkiem. Doświadczyłam Boga nie na mojej modlitwie, ale patrząc na modlitwę innego, tego który w moim świecie nie był wystarczająco doskonały i wpisał się w moją bezpieczną rutynę w Domowym Kościele. Bóg pokazał mi jasno, że ów znajomy w tamtej chwili był u-bogim. Emanował spokojem, który innych zastanowi, uraduje i każe się ogłosić jako ewangeliczna postawa.

A to wszystko i nam może się zdarzyć, nawet jeśli nie potrafimy sami przestać być jak Nikodem. Bogu wystarczy nawet mała szczelina otwarcia w monolicie naszej pewności. Otwarcia się na myśl, że… Bóg po prostu jest.

Agnieszka Chwieduk

DK Rejon Naramowice-Umultowo